Święta święta i po świętach... Ale w tym roku przynajmniej były. W zeszłym roku Wielka Sobota była naprawdę wielka ale nie przez wydarzenia religijne, ale przez to co się działo w moim życiu. W sumie można by ja nazwać Ogormną a nawet Gigantyczną sobotą. Zawalił mi się cały świat. Podjęłam decyzję o zakończeniu związku, ale nie dlatego, że takie miałam widzi mi się, tylko dlatego, że zostałam do tej decyzji przymuszona otaczającą rzeczywistością. I nie było sałateczek, żurków i potrawek przeróżnych, tylko na siłę wpychana bułka zapijana jogurtem. I pewnie nie byłoby nawet tego, gdyby nie poczucie odpowiedzialności za tego szkraba, który w owym czasie rozciągał mi skórę brzuszną i stresował się tym co się dzieje tak samo jak ja, chociaż nie miał pojęcia o co chodzi. Lekarz prowadzący ciążę jak się dowiedział, że w ciągu kilku dni spadło ze mnie 3kg to „już nie miał więcej pytań”. Tym bardziej, że każda wizyta kontrolna zaczynała się od sporu, że za szybko i za dużo przybieram. No, ale wracając do Wielkanocy, to nie tylko ja jej nie miałam, ale moi bliscy też. Siostra w ramach wielkanocnego poniedziałku wyprawiła się w podróż do Szczecina i tym sposobem miałam rodzinne święta : ) a poważnie, to uratowała mi tyłek. Pomogła się pozbierać (i spakować, i pilnowała żebym za dużo nie wyła), pozałatwiać sprawy urzędowe a to był dopiero początek całego ogromu jej pomocy. Fakt, że rzuciła wszystko i pędziła na złamanie karku, bo znalazłam się w tarapatach, to dla mnie największy dowód jej siostrzanej miłości. A nie miała sprzyjających okoliczności, ja też nie oczekiwałam i nie prosiłam, żeby przyjechała tak szybko. Sama z siebie tak- wariatka kochana.
I mój doktor od brzucha miał rację, gdy w tamtym czasie prosiłam o jakiekolwiek lekarstwo na ten wewnętrzny ból, mówiąc że tylko czas może mi pomóc. Nie napiszę, że już jest git malina, ale niewątpliwie opłacało się czekać (a jaki miałam inny wybór?:)) Tegoroczne święta to już insza inszość. I niestety nie powiem, że czułam atmosferę świąt, bo nie czuję jej odkąd nie truptam przy ich okazji do kościoła (bo w ogóle do niego nie truptam), ale było radośnie, rodzinnie i spokojnie. Kiecunię nawet na tyłek zarzuciłam, więc i trochę odświętnie też było. Ja miałam kupę radochy przy świątecznym stole, bo już nie muszę tak uważać na to co jem (ze względu na uczulenie pokarmowe małej, a nie figurę, bo z tym to powinnam baaardzo uważać). Ale Pola.... ta to miała radochy! Tyle dzieciaków! A wśród nich jeszcze chłopak! Od razu rzuciła się do całowania, a nie jest tak łatwo wycyganić od niej buziaka :) No chybaże jest się chłopakiem. Kobieta cierpi na permanentny brak chłopa, bo na codzień żyje w otoczeniu moim i babci ( i tak sobie żyjemy- 3 pokolenia bab). Czasami to życie zakłóca przyjazd dziadka z trasy (jest tirowcem) i wtedy Pola siedzi non stop u niego na kolanach i się wpatruje jak w święty obraz. No ale na dziadka reaguje jakąś dziwną powagą, a na małych chłopców totalną radością. A chłopcy najczęściej ucieczką, przerażeni osaczeniem i okrzykami radości. Nie będę wnikała „po kim” taka jest, chyba w ogóle nie będę wnikała i skończę na dzisiaj. To były fajne święta, bo i z rodziną udało się spotkać i ze znajomymi. Tego mi było trzeba!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz